wtorek, 26 listopada 2013

Gumowy czas...

...by się przydał, a głównie przed świętami! Jeżeli ktoś mówi mi, że w listopadzie nic się nie dzieje, nie ma dokąd pójść, nic nie chce się robić, a wszystko przez tę paskudną pogodę, to ja go... nie rozumiem. Prawie każdy mój dzień jest czymś ważnym zapełniony i gdyby był rozciągliwy, to nie wiem czy dwie doby by wystarczyły, aby pomieścić tyle zdarzeń. Ale po kolei i tylko od piątku: - byliśmy z żoną na wernisażu fotografii Eli Chodynickiej, która przez 9 miesięcy wędrowała po Azji południowej i przywiozła z tej wyprawy nie tylko wspomnienia i ładne widoczki, ale głównie dokumentację życia ludzi zwykłych, zapracowanych, rozmodlonych, radosnych, bądź zatroskanych, którzy przyjęli ją pod swój dach, ugościli i pozwolili się sfotografować. Emocjonalny przekaz autorki podczas projekcji slajdów dopełnił obraz tej wędrówki.



W sobotę pojechaliśmy do małej wioski, zwanej Cychrami, gdzie nasza koleżanka, Irena Borysewicz prowadzi, a pani Daniela Dziedziuch kieruje Stowarzyszeniem, dziecięcy zespół tańca ludowego Mali Cychrowiacy - to ewenement folklorystyczny na naszych ziemiach, na których ludowość kojarzy się wyłącznie ze smakowaniem taniego wina na przystanku w każdej prawie wsi. Był to Jubileusz 10 lecia Zespołu z zaproszonymi gośćmi, tańcami byłych i obecnych członków, wspomnieniami oglądanymi na ekranie, a na koniec z tortem i toastem. Piękna impreza!
 

W niedzielę pojechaliśmy do Szczecina, by w Trafostacji Sztuki obejrzeć, zaproszony przez Teatr Kana, spektakl Teatru Pieśń Kozła Pieśni Leara. To nie był spektakl, to było wręcz oratorium muzyczne, w którym aktorzy miast rzucać słowami w misterny sposób wyśpiewywali ból, rozpacz (Kornelia), nadzieję i miłość. Nie ma fabuły, ale jest potężny ładunek emocjonalny podany wielogłosem gregoriańskim?, włoskim?... Trudno zgadnąć, ale też trudno zapomnieć o cyklonie muzyki, w oku którego znaleźliśmy się my, widzowie. Genialne przedstawienie! Wywróciło ono moje sensy robienia teatru do góry nogami... Nie pozwolono robić zdjęć, ale na koniec cyknąłem fotkę pokazującą w jakiej przestrzeni musieli śpiewać aktorzy i nie stracili nic z akustyki.
 


Pozostałe wolne chwile poświęciłem robieniu kartek świątecznych, wiankom adwentowym i dzwonkom z papierowej wikliny. Oto, co z tego wyszło:
 




 
 
 

sobota, 16 listopada 2013

Spotkania...

...śpiewacze w Krześnicy stały się cyklem niespodziewanych zajęć w bardzo sympatycznej atmosferze, którą tworzą mieszkanki tej małej wioski. Na zajęcia przychodziły aż trzy pokolenia zdolnych kobiet chcących nauczyć się śpiewać nasze polskie (rzadkie wprawdzie) pieśni ludowe, poznać techniki śpiewania głosem białym, ale także posłuchać  o tradycji śpiewania w domach, grania na zabawach czy słuchania opowieści starych ludzi o dziwach i duchach. Pierwszy raz spotykam się z taką inicjatywą na terenie naszej gminy, z takim sposobem spędzania czasu, a jak podsłuchałem, to zamierzają wkrótce stworzyć pierwszy w tym regionie strój ludowy dla kobiet, dzieci i mężczyzn. Zresztą już od kilku lat przodują w zbiorowym tworzeniu wieńców dożynkowych (dotarli nawet na centralne Dożynki, które odbywały się w 2012 r. w Spale), które są zawsze nagradzane. Do tego dołączają teatralizowany pochód przebranych tematycznie mieszkańców, z odpowiednimi rekwizytami i muzyką. Nie żal też tracić czasu na spotkania z tak aktywnymi ludźmi, którym wystarcza czasu na pracę zawodową, wychowanie dzieci, rozrywkę i kultywowanie wiejskich tradycji. Czekam z niecierpliwością na ich pierwszy koncert, bo zdolne dziewczyny nauczyły się nie tylko polskich pieśni, ale spróbowały również śpiewać po ukraińsku, białorusku i macedońsku. Na zdjęciach widać nieśmiałe próby, ale poczekajcie do wiosny!
 
 

Mojej żonie nawet się spodobało to śpiewanie i włączyła się z przyjemnością do wzmocnienia drugiego głosu.
Dzisiaj też skończyłem dekorować dzwonki z papierowej wikliny ozdobione szyszką wypaćkaną w czerwonym brokacie. Na razie mi się te świąteczne dekoracje podobają. Może paru osobom też?
 
 
 
 

środa, 13 listopada 2013

Zakończyłem...

...prowadzenie warsztatów bibułkarskich na UTW w Myśliborzu. Żal było się rozstawać, bo panie dopiero dzisiaj nabrały tempa i zrozumiały, że robią to dla siebie i mogą być dumne ze swoich prac. Tematem zajęć były ozdoby bożonarodzeniowe i każda z pań wyszła z nich z kwiatem gwiazdy betlejemskiej i aniołkiem. Z tego pośpiechu (tylko trzy godziny zajęć) nie zrobiłem zdjęć z aniołkami, ale za to gwiazdą mogę się pochwalić.
 

Cieszy fakt, że dziewczyny kontynuują te zajęcia w domu, a nawet przyuczają swoje wnuczki. Może uda się pobudzić zainteresowanie bibułkarstwem nie tylko w naszej gminie, ale i w powiecie? Zobaczymy. Jesteśmy umówieni na wiosnę i warsztaty z kwiatów wiosennych oraz robienia palm. Na razie w domu mam na tapecie Boże Narodzenie i kolejne kartki. Jedną z nich dedykuję Pani prowadzącej blog Moje prace VIOLINOWO i serdecznie dziękuję za odwiedziny oraz komentarze.
 

 

piątek, 8 listopada 2013

Kartka...

...(pierwsza!) zrobiona. Jakim wielkim dobrodziejstwem jest korzystanie z wykrojników, które nie tylko skracają czas wykonywania każdej kartki, ale także "dbają" o estetykę wykonania. Nie dziwię się swoim krewnym i znajomym, którzy dostali już od nas kartki ręcznie wykonane, że tak ich wzrusza każdy szczegół umieszczony na kartoniku. Niekiedy z namaszczeniem umieszczają te kartki w centralnym miejscu swoich pokoi po to, by goście mogli zobaczyć nie tylko piękny obrazek, ale i ich szacunek dla twórcy takiej miniatury. Przekonałem się o tym już kilkakrotnie i dlatego pilnie ślęczę w tym roku nad kolorowymi papierkami, docinam, wykrajam, doklejam i przemalowuję wszystko na świątecznie. Mam nadzieję, że ta na zdjęciu też kogoś zadowoli.




Kartka ma na tylnej ściance przyklejone życzenia. Treść tych życzeń zdradzę bliżej świąt, bo teraz... nie uchodzi.

czwartek, 7 listopada 2013

Bransoletka...

...przyjaźni, albo plecionka, czy też bransoletka z muliny. Pamiętam, kiedy ze 20 lat temu odwiedzili nas Holendrzy, to każdy chłopak plótł swoją bransoletkę, by potem zawiązać ją na ręce jakiejś polskiej dziewczynie. Nauczyłem się tego fachu i wielokrotnie na różnistych warsztatach w Polsce wracałem do robienia ich. Próbowałem nawet przekonać młodzież do tej bardzo zręcznej produkcji pamiątek, które na pewno zostawiają w pamięci ślad po darczyńcy. Na próżno. Niektórzy zaczynali ze słomianym zapałem i po paru supłach zostawiali, a ja musiałem kończyć je czasami po wielu miesiącach, bo mi żal było wyrzucać tych nitek. I tym razem też podobnie się stało. Znalazłem pół roku temu na stronie http://friendship-bracelets.net/index.php tysiące wzorów bransoletek wymyślanych przez dzieciaki z całego świata, z których wybrałem akurat ten i ćwicząc swą cierpliwość po trzech miesiącach dokończyłem chyba ostatnią w moim życiu kolorową plecionkę. Teraz trzeba sobie będzie poszukać osoby, której zawiążę  ten supeł w dowód przyjaźni.



środa, 6 listopada 2013

Dzwonki zrobione...

...czyli sezon robót bożonarodzeniowych rozpoczęty. A dzwonki zrobiłem dla pani Ireny, słuchaczki Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Myśliborzu, na którym zobowiązałem się poprowadzić trzy warsztaty bibułkarskie. Dzisiaj już były drugie zajęcia, a skończyliśmy robić dużą różę bieszczadzką i panie, z tradycyjnymi wyrazami protestu i niewiary we własne możliwości, bardzo sprawnie zrobiły astry. Wystarczyło czasu i na kwiatek jabłoni z krepy włoskiej, i na powtórkę ściegu cukierkowego. Teraz pora na mnie i na moje kartki świąteczne, bo na blogach aż kolorowo się zrobiło od niesamowitych pomysłów komponowania przestrzeni na kartce, z którą mam zawsze kłopot.


Papierowa wiklina, bejcowana i lakierowana.