piątek, 20 grudnia 2013

Już jest spokojnie.

Normalnie. A czasami nudno... Ubiegły tydzień dobrze się skończył, a przynajmniej dobrą wiadomością, bowiem Bartek w Suwałkach, na festiwalu monodramów "O Złotą Podkowę Pegaza", zdobył I nagrodę, czyli Srebrną Podkowę, czego mu z całego serca gratulowałem, bo przecież ten spektakl już chyba wszyscy widzieli, na wielu festiwalach, a mimo to wciąż robi wrażenie. Wprawdzie został jeszcze Horyniec Zdrój, ale Bartek może tam pojechać sobie bardzo rekreacyjnie. Oto nasz teatralny bohater, któremu za Becketta przyznano aż 9 nagród (na innych festiwalach) różnej kategorii i ważności. Wspaniale Bartku!


Rozczarowała mnie aktywność naszych mieszkańców, którzy przyszli na Festyn Mikołajowy z holenderskim Mikołajem i Czarnymi Piotrusiami. Było kilku wystawców rękodzieła, ale okazało się, że wszyscy mieliśmy problem ze zwróceniem uwagi ludzi na nasze prace. Część dorosłych przyszła pokazać swoje uzdolnione dzieci, bo tańczyły na scenie, a druga część rodziców przyszła po to, by ich pociechy nabrały jak najwięcej prezentów od holenderskiego Mikołaja. Wprawdzie nie było co brać, ale też nikt nie przyszedł na przedświąteczne zakupy. Koleżanka stojąca obok mnie zazwyczaj nie narzekała na zbyt swoich koronek, tym razem nie sprzedała ich, ani nie miała komu zaoferować swoich wyrobów. Szkoda, bo liczyliśmy na to, że chociaż oglądających będzie sporo. Nic straconego - kartki zostały już wysłane do rodziny i znajomych (były już telefony pełne zachwytów), wianki też już wiszą po domach, choinki poszły na prezenty, a dzwonki dostali ci, którzy nas w ubiegłym tygodniu odwiedzali. Pora myśleć o...
 

Może trzeba liczyć na indywidualne zamówienia, bo takie sprawiają najwięcej radości i jest pewne, że zamawiający odbierze "produkt". Ot, choćby taka kartka w pudełku, którą wczoraj przekazałem.


Pora świętować, więc przy tej niecodziennej okazji składam wszystkim moim Obserwatorom, znajomym, nowym znajomym i przygodnym Gościom Wesołych Świąt, dobrych ludzi i chwil w Nowym Roku, a zdrowia w każdym momencie obecnego i przyszłego życia, które niech upływa w dostatku i szczęściu.

Dołączam kartkę z moją choinką.
 
 
 

niedziela, 8 grudnia 2013

Świąteczna oprawa...

...już wykonana. Pierwszy raz tak intensywnie zbierałem, plotłem, malowałem, pasowałem, suszyłem, kombinowałem i wreszcie zasiadłem do wykonania następujących ozdobników (które może pozostaną w domu, jeżeli nikt ich nie weźmie na Festynie Mikołajowym "Otwarte serca"): kartki z życzeniami i do nich torebki z gazet, dzwonki z szyszkami, wianki adwentowe, choinki z papierowej wikliny i jeden... łańcuch z gwiazdami (z resztek gazet). Nie sądziłem, że to wszystko jest takie pracochłonne i czasochłonne. Już teraz wiem, że koniec października, to już za późny termin do zrealizowania zamierzeń, które pozwolą na kiermaszu zapełnić stolik wieloma pracami. Wiem też, że w następnym roku o Bożonarodzeniowych ozdobach trzeba myśleć już w sierpniu, chyba, że kogoś się weźmie do pomocy, to wtedy można do października odpoczywać. Nie wszystko wypada pokazać, bo przecież głównym celem i atrakcją ma być prezentowanie tychże prac na Festynie, więc skromne i jeszcze nieudolnie zrobione ozdoby pragnę poddać surowej krytyce moich Obserwatorów.
 



Niektóre wianki pachną (cynamonem, skórkami i anyżem), ale ten z bibuły ma być zawieszony po nowym roku. Takie jest zamówienie.


Choinka też pachnie (igły sosnowe są prawdziwe), a jest wykonana z papierowej wikliny metodą spiralnego węża, którego trzeba pleść prawie dwie godziny. Efekt jest znakomity, ponieważ choinka jest masywna, a w środek można wstawić elektryczny znicz i uzyskuje się dodatkowy walor.
Pozdrawiam ciepło i zapraszam na Festyn Mikołajowy 14 grudnia, od 12.00, do Hali sportowej SP 1 w Dębnie. Będzie Mikołaj z Holandii i Czarne Piotrusie.

 

wtorek, 26 listopada 2013

Gumowy czas...

...by się przydał, a głównie przed świętami! Jeżeli ktoś mówi mi, że w listopadzie nic się nie dzieje, nie ma dokąd pójść, nic nie chce się robić, a wszystko przez tę paskudną pogodę, to ja go... nie rozumiem. Prawie każdy mój dzień jest czymś ważnym zapełniony i gdyby był rozciągliwy, to nie wiem czy dwie doby by wystarczyły, aby pomieścić tyle zdarzeń. Ale po kolei i tylko od piątku: - byliśmy z żoną na wernisażu fotografii Eli Chodynickiej, która przez 9 miesięcy wędrowała po Azji południowej i przywiozła z tej wyprawy nie tylko wspomnienia i ładne widoczki, ale głównie dokumentację życia ludzi zwykłych, zapracowanych, rozmodlonych, radosnych, bądź zatroskanych, którzy przyjęli ją pod swój dach, ugościli i pozwolili się sfotografować. Emocjonalny przekaz autorki podczas projekcji slajdów dopełnił obraz tej wędrówki.



W sobotę pojechaliśmy do małej wioski, zwanej Cychrami, gdzie nasza koleżanka, Irena Borysewicz prowadzi, a pani Daniela Dziedziuch kieruje Stowarzyszeniem, dziecięcy zespół tańca ludowego Mali Cychrowiacy - to ewenement folklorystyczny na naszych ziemiach, na których ludowość kojarzy się wyłącznie ze smakowaniem taniego wina na przystanku w każdej prawie wsi. Był to Jubileusz 10 lecia Zespołu z zaproszonymi gośćmi, tańcami byłych i obecnych członków, wspomnieniami oglądanymi na ekranie, a na koniec z tortem i toastem. Piękna impreza!
 

W niedzielę pojechaliśmy do Szczecina, by w Trafostacji Sztuki obejrzeć, zaproszony przez Teatr Kana, spektakl Teatru Pieśń Kozła Pieśni Leara. To nie był spektakl, to było wręcz oratorium muzyczne, w którym aktorzy miast rzucać słowami w misterny sposób wyśpiewywali ból, rozpacz (Kornelia), nadzieję i miłość. Nie ma fabuły, ale jest potężny ładunek emocjonalny podany wielogłosem gregoriańskim?, włoskim?... Trudno zgadnąć, ale też trudno zapomnieć o cyklonie muzyki, w oku którego znaleźliśmy się my, widzowie. Genialne przedstawienie! Wywróciło ono moje sensy robienia teatru do góry nogami... Nie pozwolono robić zdjęć, ale na koniec cyknąłem fotkę pokazującą w jakiej przestrzeni musieli śpiewać aktorzy i nie stracili nic z akustyki.
 


Pozostałe wolne chwile poświęciłem robieniu kartek świątecznych, wiankom adwentowym i dzwonkom z papierowej wikliny. Oto, co z tego wyszło:
 




 
 
 

sobota, 16 listopada 2013

Spotkania...

...śpiewacze w Krześnicy stały się cyklem niespodziewanych zajęć w bardzo sympatycznej atmosferze, którą tworzą mieszkanki tej małej wioski. Na zajęcia przychodziły aż trzy pokolenia zdolnych kobiet chcących nauczyć się śpiewać nasze polskie (rzadkie wprawdzie) pieśni ludowe, poznać techniki śpiewania głosem białym, ale także posłuchać  o tradycji śpiewania w domach, grania na zabawach czy słuchania opowieści starych ludzi o dziwach i duchach. Pierwszy raz spotykam się z taką inicjatywą na terenie naszej gminy, z takim sposobem spędzania czasu, a jak podsłuchałem, to zamierzają wkrótce stworzyć pierwszy w tym regionie strój ludowy dla kobiet, dzieci i mężczyzn. Zresztą już od kilku lat przodują w zbiorowym tworzeniu wieńców dożynkowych (dotarli nawet na centralne Dożynki, które odbywały się w 2012 r. w Spale), które są zawsze nagradzane. Do tego dołączają teatralizowany pochód przebranych tematycznie mieszkańców, z odpowiednimi rekwizytami i muzyką. Nie żal też tracić czasu na spotkania z tak aktywnymi ludźmi, którym wystarcza czasu na pracę zawodową, wychowanie dzieci, rozrywkę i kultywowanie wiejskich tradycji. Czekam z niecierpliwością na ich pierwszy koncert, bo zdolne dziewczyny nauczyły się nie tylko polskich pieśni, ale spróbowały również śpiewać po ukraińsku, białorusku i macedońsku. Na zdjęciach widać nieśmiałe próby, ale poczekajcie do wiosny!
 
 

Mojej żonie nawet się spodobało to śpiewanie i włączyła się z przyjemnością do wzmocnienia drugiego głosu.
Dzisiaj też skończyłem dekorować dzwonki z papierowej wikliny ozdobione szyszką wypaćkaną w czerwonym brokacie. Na razie mi się te świąteczne dekoracje podobają. Może paru osobom też?
 
 
 
 

środa, 13 listopada 2013

Zakończyłem...

...prowadzenie warsztatów bibułkarskich na UTW w Myśliborzu. Żal było się rozstawać, bo panie dopiero dzisiaj nabrały tempa i zrozumiały, że robią to dla siebie i mogą być dumne ze swoich prac. Tematem zajęć były ozdoby bożonarodzeniowe i każda z pań wyszła z nich z kwiatem gwiazdy betlejemskiej i aniołkiem. Z tego pośpiechu (tylko trzy godziny zajęć) nie zrobiłem zdjęć z aniołkami, ale za to gwiazdą mogę się pochwalić.
 

Cieszy fakt, że dziewczyny kontynuują te zajęcia w domu, a nawet przyuczają swoje wnuczki. Może uda się pobudzić zainteresowanie bibułkarstwem nie tylko w naszej gminie, ale i w powiecie? Zobaczymy. Jesteśmy umówieni na wiosnę i warsztaty z kwiatów wiosennych oraz robienia palm. Na razie w domu mam na tapecie Boże Narodzenie i kolejne kartki. Jedną z nich dedykuję Pani prowadzącej blog Moje prace VIOLINOWO i serdecznie dziękuję za odwiedziny oraz komentarze.
 

 

piątek, 8 listopada 2013

Kartka...

...(pierwsza!) zrobiona. Jakim wielkim dobrodziejstwem jest korzystanie z wykrojników, które nie tylko skracają czas wykonywania każdej kartki, ale także "dbają" o estetykę wykonania. Nie dziwię się swoim krewnym i znajomym, którzy dostali już od nas kartki ręcznie wykonane, że tak ich wzrusza każdy szczegół umieszczony na kartoniku. Niekiedy z namaszczeniem umieszczają te kartki w centralnym miejscu swoich pokoi po to, by goście mogli zobaczyć nie tylko piękny obrazek, ale i ich szacunek dla twórcy takiej miniatury. Przekonałem się o tym już kilkakrotnie i dlatego pilnie ślęczę w tym roku nad kolorowymi papierkami, docinam, wykrajam, doklejam i przemalowuję wszystko na świątecznie. Mam nadzieję, że ta na zdjęciu też kogoś zadowoli.




Kartka ma na tylnej ściance przyklejone życzenia. Treść tych życzeń zdradzę bliżej świąt, bo teraz... nie uchodzi.

czwartek, 7 listopada 2013

Bransoletka...

...przyjaźni, albo plecionka, czy też bransoletka z muliny. Pamiętam, kiedy ze 20 lat temu odwiedzili nas Holendrzy, to każdy chłopak plótł swoją bransoletkę, by potem zawiązać ją na ręce jakiejś polskiej dziewczynie. Nauczyłem się tego fachu i wielokrotnie na różnistych warsztatach w Polsce wracałem do robienia ich. Próbowałem nawet przekonać młodzież do tej bardzo zręcznej produkcji pamiątek, które na pewno zostawiają w pamięci ślad po darczyńcy. Na próżno. Niektórzy zaczynali ze słomianym zapałem i po paru supłach zostawiali, a ja musiałem kończyć je czasami po wielu miesiącach, bo mi żal było wyrzucać tych nitek. I tym razem też podobnie się stało. Znalazłem pół roku temu na stronie http://friendship-bracelets.net/index.php tysiące wzorów bransoletek wymyślanych przez dzieciaki z całego świata, z których wybrałem akurat ten i ćwicząc swą cierpliwość po trzech miesiącach dokończyłem chyba ostatnią w moim życiu kolorową plecionkę. Teraz trzeba sobie będzie poszukać osoby, której zawiążę  ten supeł w dowód przyjaźni.



środa, 6 listopada 2013

Dzwonki zrobione...

...czyli sezon robót bożonarodzeniowych rozpoczęty. A dzwonki zrobiłem dla pani Ireny, słuchaczki Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Myśliborzu, na którym zobowiązałem się poprowadzić trzy warsztaty bibułkarskie. Dzisiaj już były drugie zajęcia, a skończyliśmy robić dużą różę bieszczadzką i panie, z tradycyjnymi wyrazami protestu i niewiary we własne możliwości, bardzo sprawnie zrobiły astry. Wystarczyło czasu i na kwiatek jabłoni z krepy włoskiej, i na powtórkę ściegu cukierkowego. Teraz pora na mnie i na moje kartki świąteczne, bo na blogach aż kolorowo się zrobiło od niesamowitych pomysłów komponowania przestrzeni na kartce, z którą mam zawsze kłopot.


Papierowa wiklina, bejcowana i lakierowana.

niedziela, 27 października 2013

Działo się...

... w tym tygodniu wiele! Wprawdzie ubiegły tydzień zakończyłem jurorowaniem na V Ogólnopolskim Festiwalu Monodramów i Teatrów Małych Form, który odbywa się w Gorzowie Wlkp. i na którym miałem przyjemność pracować z Moniką Wachowicz i Łukaszem Drewniakiem, ale musiałem znaleźć czas na robienie kartek okolicznościowych. Festiwal w Gorzowie pozostawił we mnie niedosyt wrażeń i zmobilizował do napisania kolejnego scenariusza monodramu oraz zadziwił niektórymi kreacjami. Największe wrażenie zrobiła na mnie Ida Bocian ze Stajni Pegaza, grająca dwie postaci w monodramie "Mateczka", który Ewa Ignaczak napisała na podstawie dramatu Witkiewicza "Matka". Dawno nie widziałem tak dojrzałego aktorstwa u młodej dziewczyny. W poniedziałek, 21 października, po raz pierwszy w życiu pokazałem swój spektakl w jednej z naszych wsi - Krześnicy. Nigdy nie zdarzyło się, by ktoś z okolicznych wsi zaprosił Teatr KOD ze swoim przedstawieniem do zaprezentowania się w świetlicy wiejskiej. Jestem wdzięczny pani Weronice, że odważyła się zaprosić nas i mieszkańców swojej wioski na coś, czego nigdy nie doświadczyli. Myślę, że kontakty będą rozwijały się, a i prywatnie mamy sobie dużo do zaoferowania, ponieważ panie z Krześnicy chcą śpiewać, a ja chętnie nauczę je kilku ludowych pieśni. Jesteśmy już nawet umówieni na listopad, bowiem w czwartek mieliśmy już takie pierwsze próbne spotkanie. Udane!


W piątek pojechałem z moimi koleżankami związkowymi do Choszczna na podsumowanie Wojewódzkiego Przeglądu Twórczości Artystycznej Pracowników Oświaty. To mój debiut w takiej formie prezentacji artystycznej. Wprawdzie praca moja była niewielka (cztery broszki z bibuły), ale też i nie musiała rzucać się w oczy swoimi gabarytami, ponieważ pomieszczenie wystawowe było kameralne, a i uczestników Przeglądu było tylko 20. Pani Dyrektor domu kultury i koleżanka Prezes Oddziału ZNP w Choszcznie podziękowały nam, wręczyły pięknie zrobione certyfikaty, a przy poczęstunku mieliśmy okazję porozmawiać na bardzo różne tematy dotykające głównie kultury i uczestnictwa emerytów w życiu społecznym. Pani Dyrektor CHDK oprowadziła nas po swoich włościach i opowiedziała o zarządzaniu tą placówką. Zdziwiło mnie wiele jej zasad i form pracy z mieszkańcami. Chyba niewiele miałby wspólnego nasz dom kultury z tym samorządowym i autonomiczym obiektem. Jak to warto odwiedzać inne placówki, by się przekonać, że u nas wcale nie jest nawet dobrze, pod względem choćby finansowania.



Na niedzielę, klientka, zamówiła kartkę na chrzciny swojej wnuczki. Musiałem w ciągu dwóch wieczorów zrobić obiecaną kartkę i przekazać ją pośrednikowi. Szczerze mówiąc nie wiem, jaka była reakcja klientki.



czwartek, 17 października 2013

Mam wrażenie...

..., że te moje wynurzenia i samochwalenie się umiejętnościami trafia w pustkę. Chyba nikt tego nie czyta, nie reaguje na prace, bo albo są mało wartościowe, albo nie mieszczą się w żadnej przyzwoitej ocenie. Przepraszam, chciałem tylko pokazać, że nawet emeryt może nadal się uczyć czegoś przydatnego i pomagać tym, którzy już polubili polskie rękodzieło, a nie umieją korzystać z zakupów w internecie. Prowadząc warsztaty zachęcam do korzystania z wzornictwa polskich artystów ludowych, czy też polskich scraperek, a ostatnio odkryłem, że jest i paru facetów, którzy z powodzeniem odnajdują się w tworzeniu kartek, haftowaniu, szydełkowaniu czy też w robieniu biżuterii. Niestety nie mam duszy twórcy, który codziennie zasiada do swojego warsztatu, by wykonać kolejną wymyśloną, albo wyśnioną pracę i chętniej uczę podstaw bibułkarstwa czy plecionkarstwa. Dlatego podziwiam te panie, które oprócz swoich zawodowych, czy też domowych obowiązków tworzą z pasją kolejne cudeńka, nieustępujące formą ani chińskim, japońskim, czy ostatnio podziwiane przeze mnie, rosyjskim wytworom rąk ludzkich. Skoro nas to cieszy, "leczy" z marnotrawienia czasu, pozwala kontaktować się z żywym, a nie wirtualnym człowiekiem, skoro to dekoruje naszą psychikę i wciąż rozwija wyobraźnię - to wspierajmy się, piszmy do siebie na tych pięknych kartkach, odtwórzmy ruch posyłania do siebie słów ręcznie umieszczonych na papierze. Ja tak bardzo lubię zaglądać do skrzynki pocztowej wiszącej na moim płocie, że sprawdzam ją nawet w niedzielę... I zazwyczaj jest pusta! Tym, którzy odczytają te moje refleksje dedykuję tę ręcznie i bez okazji poskładaną z papierków kartkę.

P.S. Marzę o tym, by pod tą kartką znalazł się jakiś komentarz. Może być pozytywny, albo sympatyczny... Nie obrażę się. Ale pozdrawiam w ten wietrzny i dżdżysty wieczór.


wtorek, 8 października 2013

Graliśmy w Kostrzynie...

... a właściwie w Kostrzyńskim Centrum Kultury, w którym obecnie teatrem zajmuje się Justyna. Lubię to miejsce, bo zawsze można liczyć na profesjonalną obsługę, uważną widownię i wspaniałe przyjęcie. A jak jeszcze zwracają za transport, to już w ogóle jest super! Nie mieliśmy czasu zrobić próby, a i sytuacyjna musiała się ograniczyć do początkowego wejścia i końcowego zejścia. I tak pomylili kierunki na końcu. Nie ważne. Poszło dobrze, a drobne uchybienia nie zachwiały ani konstrukcji przedstawienia, ani nie wytrąciły z równowagi moich aktorów. "O sierotkach" podobało się, a gdy na scenie pojawił się Bartek w swoim monodramie "Koniec", bardzo młodzieżowa widownia najpierw zareagowała grymasem, a potem nie mogła oderwać od Bartka wzroku. Tradycyjnie  nie zrobiłem zbyt wielu zdjęć, bo jak się jest tragarzem, scenografem, oświetleniowcem, dźwiękowcem i ratunkiem na zapomniany tekst, to czasami na bycie fotografem nie wystarcza czasu i rąk. Justyna spisała się na medal - upiekła nam babeczki do kawy i herbaty, za co jej po prostu z głębi serca dziękuję. A oto te dwa zdjęcia, które jako tako wyszły.




sobota, 5 października 2013

Kartki...

... okolicznościowe są w permanentnej robocie i obróbce. Myślałem, że pozostanę przy zrobieniu jednej, ale jakaś dziwna fama poszła po znajomych, że "są wyjątkowe" i robię następne. Dwie są skończone, a tylko dlatego, że nie musiałem formy wymyślać, bowiem w internecie bardzo spodobały mi się te, pakowane do pudełek, a ponieważ blogerki mają złote ręce (pomysły też mają złote, a co jeszcze, to nie wiem), więc zainspirowany ich kartkami doklejałem do każdej formy to, co samoczynnie wymyśliły moje ręce (no, nie takie złote!). Efekt pokazuję, bo już zaczynam być zadowolony z nich. Może komuś zrobić taką karteczkę? Żartuję... ale pozdrawiam. Poważnie!






czwartek, 26 września 2013

Broszki zrobione


Mogą jechać na konkurs do Choszczna, jeżeli moja koleżanka będzie tam wiozła swoje prace. Pocztą nie puszczę, bo nie dojadą w całości. Wyszło ich cztery (każda o średnicy 6 cm), dostały tytuł "Pory roku" i są dość trwałe, bo lakier akrylowy był kładziony na bibułę niekiedy trzy razy. Zmieściły się w opakowaniu po "Dębowej", tylko nieco przemalowanym i spłyconym. Będzie co dawać w prezencie moim familijnym kobietom.


Dzisiaj skończyłem też kartkę na okoliczność ślubu, którą zamówiła koleżanka żony. Poszedłem w zaparte i dorobiłem do niej pudełko (format A5). Jest elegancko! Ciekawe, za ile można by było ją sprzedać? Może zrobić podobną i oddać na jaką licytację? Poradźcie! Pozdrawiam i jutro na grzyby jadę! Są!



czwartek, 19 września 2013

"O sierotkach"...

...to nowy spektakl, który z garstką młodzieży zrobiłem na tegoroczną Triadę Teatralną. Wyszedł z tego piękny, wzruszający, rustykalny obrazek, ale też dramatyczna opowieść o macosze bez serca, matce zza grobu i cudzie przemienienia ze złej w dobrą kobietę. Widzom to bardzo się podobało, więc odważyłem się pokazać go jeszcze raz w naszym mieście dla tych, którzy nie mogli być na premierze. Przyszło ich aż siedemnaścioro... Był to najlepszy spektakl spośród tych trzech, które pokazaliśmy publiczności. Dlatego chwalę się tym wydarzeniem, bo dzieciaki dały z siebie dużo, czego na próbach nie dało się zauważyć. Zdjęcie zrobił nasz lokalny fotograf, Marcin Pech, któremu bardzo dziękuję za wszystkie zdjęcia.


Już w piątek wyjeżdżamy z tym przedstawieniem do Drawska Pomorskiego, potem go pokażemy w Kostrzynie, Krześnicy i może w Gdańsku na festiwalu "Windowisko". Marzy mi się, by objechać z nim wszystkie okoliczne wioski, a może i domy kultury...


niedziela, 15 września 2013

Broszki

Ponieważ zbliżają się urodziny mojej żony, postanowiłem tym razem nie kupować prezentu, lecz go zrobić. Kolczyki i korale wykluczyłem, więc pozostało mi zrobienie bransoletki, albo broszki. Zawsze mam problem ze ścinkami z bibuły, przechowuję je w worze, ponieważ szkoda je wyrzucać, a do dużych form są jakoś za małe, toteż spróbowałem czy paznokciami da się kręcić krepę i co z tego wyjdzie. Wyszły miniaturowe kwiatki, listki i pałki nawet, więc znalazłem bazę, okleiłem ją jutową tkaniną i przyheftowałem te drobiazgi klejem. Przykleiło się! Polakierowałem akrylowym lakierem do podłóg - zesztywniało! Przypiąłem do żakietu żony - trzymało się! No, to mam prezent. Dwa dni później koleżanka ze Związku Nauczycielstwa Polskiego zaproponowała mi wzięcie udziału w konkursie plastycznym dla nauczycieli naszego województwa. Przeczytałem regulamin i doszedłem do wniosku, że mogę zrobić zestaw broszek, na których kolorystycznie zagoszczą cztery pory roku. Dorobiłem "zimę", przygotowałem materiał na "wiosnę" i "lato" i mam nadzieję to skończyć do przyszłej niedzieli. Na razie pokazuję dwie. Każda ma 6 cm średnicy. Czy mogą być?


czwartek, 5 września 2013

Dożynki...

... gminne w Pełczycach. Bo właśnie do Pełczyc zostaliśmy zaproszeni z naszymi pracami, bowiem w naszej gminie nie znalazło się dla nas miejsce. Byłem z trzema paniami, które wystawiały swoje kwiaty, papierową wiklinę i koronki. Dostaliśmy od organizatorów dwie chaty rybackie, poczęstowano nas kawą, potem chlebem ze smalcem i ogórkiem, na obiad dostaliśmy pierogi z soczewicą i zupę rybną. Na deser był wędzony leszcz - znakomity. Pierwszy raz czuliśmy się jak goście, a nie jak intruzy. Niewielu gości przewinęło się po alejce z rękodziełem, ale ci, którzy przystanęli przed naszymi chatami byli oczarowani różnorodością kwiatów, technikami ich wykonywania, papierową wikliną jeszcze bardziej, a para Niemców aż kupiła jednego kwiata, bo nie mogli uwierzyć, że to z papieru. Na okoliczość Dożynek w Pełczycach zrobiłem kilka koszyków z tradycyjnymi kwiatami oraz dwukolorowe łubiny, które wymyśliłem na parę dni przed.



Teraz pora odpocząć od ręcznych robót i czas wziąć się za teatralne projekty. Tak, ale czy będę zatrudniony w domu kultury jako instruktor teatralny? Może nowy pan Dyrektor będzie chciał mnie jeszcze na jakiś czas? W przyszłym roku mojemu teatrowi stuknie 20 lat... Pełen nostalgi i wspomnień pozdrawiam...

środa, 4 września 2013

Po urlopie...

... nie miałem jakoś weny, by uzupełnić swojego bloga. Chciałem się wyłączyć ze wszystkiego, by pod koniec sierpnia zająć się przygotowaniami do udziału w Dożynkach, na które zaprosiła nas miła pani z Pełczyc. Wyprawa była udana pod każdym względem: zakwaterowanie w gospodarstwie agroturystycznym "U Gazdy" w Brennej - super, a zwłaszcza wędrowanie na śniadania po łąkach, nasi przyjaciele - znakomici kompani do wspinaczek, wędrówek po zabytkach i biesiadowania, pogoda - wręcz afrykańska, spotykani artyści i ludzie - przeciekawi i pełni humoru, rozmaitość propozycji turystycznych - zaskakująca... Mógłbym wymieniać wiele walorów Beskidu zarówno Śląskiego jak i Żywieckiego istotnych dla turysty, ale wiem, że musimy tam jeszcze wrócić ze dwa razy, by głębiej wjechać w kolejne ciekawe miejsca. Zobaczyliśmy najważniejsze miejsca w: Bielsku Białej, Wadowicach, Żywcu (do Muzeum Browaru każdy powinien wejść), Ustroniu, Wiśle, Istebnej, Koniakowie, Milówce, Cieszynie, Inwałdzie (co za dziwny pomysł z zamkiem i smokami?), Górkach Wielkich i Małych, Brennej i Pszczynie. Do tego jeszcze przy okazji Czeski Cieszyn i słowacki Czadc. Parę pamiątek przytargaliśmy do domu (nareszcie zdobyłem drewniane ptaszki), ale najwięcej to udało się zrobić zdjęć. Mnie najbardziej interesowało rękodzieło i mieliśmy okazję podziwiać nie tylko masową produkcję ciupag i dzwonków, ale także autorskie galerie w Koniakowie, czy Wiśle oraz bibułkarskie rarytasy w Chacie Regionalnej w Milówce.


Oto wyjątkowe koła żywieckie, o których pani oprowadzająca niewiele wiedziała, ale powiedziała, że sama takie robi.




Leluje (te większe, po obu stronach lustra) - tak odmienne od kurpiowskich i bieszczadzkich.



I oczywiście koronki koniakowskie w chacie nieżyjącej już Marii Gwarek.


Do tej kolekcji wspomnień dołączyliśmy jeszcze kilka regionalnych potraw i sposobów podawania posiłków, np. korytko mięsa, placki pieczone na blasze z wyrzostkami, kita wędzona, nalewka na gorąco,czy pampuchy z jagodami. W Chacie Chlebowej w Górkach Małych zrobiliśmy masło, ser, upiekliśmy podpłomyki z ciasta chlebowego, zjedliśmy to ze smalcem, miodem i popiliśmy kawą zbożową z prawdziwym mlekiem. A na odchodne dostaliśmy wielki bochen chleba.



Jakby ktoś chciał pojechać do Brennej, do państwa Cieślarów - gorąco polecam. I pozdrawiam.

czwartek, 25 lipca 2013

Pora na urlop

Tym razem ze znajomymi wybieramy się do Beskidu Śląskiego. Metę mamy w "U Gazdy" w Brennej, ale zamierzamy bardzo intensywnie zwiedzić część Beskidu Śląskiego, Żywieckiego, trochę Czech i może wdepniemy na Słowację. Wieczorami mamy się bardzo ukulturalniać na koncertach, bowiem w Żywcu, Milówce, Makowie i innych miastach prezentować się będą górale z całego świata, w ramach Tygodnia Kultury Beskidzkiej. Już dzisiaj mój kolega Jędrek z Milówki zapraszał nas na sobotni koncert do Żywca. Będziemy, a jakże (jeżeli szczęśliwie dojedziemy) i nawet potańcujemy. Dla naszej Beatki z Wejherowa (bo to z państwem Wejherowskimi spędzamy kolejne wakacje) zrobiłem zamawiany wiosną bukiet żołtych tulipanów. Nie jedziemy więc z gołą ręką. Wieziemy rękodzieło do zagłębia rękodzielnictwa.



niedziela, 21 lipca 2013

Lato...

...to nie czas na siedzenie w domu przy wiklinie czy z bibułą w rękach. To czas plewienia grządek, porządków wokół domu, przycinania krzewów i koszenia trawy - czyli też rękodzieło, ale nie do podziwiania i sprzedawania. Niemniej zapotrzebowanie na papierowe kwiaty, a głównie prowadzenie warsztatów jest znaczne. Nie wszystkie propozycje mogłem przyjąć, ponieważ nie mam na tyle porobionych prac, by było się czym chwalić. Angażuję więc moje koleżanki, które zawsze mają coś ciekawego i są gotowe pokazać się na plenerowych imprezach. Na takich imprezach byłem w Lipianach, Myśliborzu i w Cychrach, a ponieważ ręka jest już po częściowej rehabilitacji i ma się bardzo sprawnie, toteż bez skrupułów angażuję ją do robienia wszystkiego. Najpierw były koszyczki pod chleb, który organizatorzy tegorocznej Triady Teatralnej wręczali gościom. Oto taka pamiątka:


13 lipca, w Cychrach odbywały się III Spotkania z Folklorem Obszaru Lidera Pojezierza (taka Lokalna Grupa Działania), na które zjechały się zespoły foklorystyczne z kilku gmin oraz Rosji. Musiałem coś przygotować nowego, bo moje studentki przywiozą te prace, których modele pokazywałem na zajęciach, więc chciałem czymś je zakoczyć i zrobiłem mieczyki. Nie spodziewałem się, że będą tak "łudząco realistyczne", ale na wystawie nikt ich nie zauważał, ponieważ sądzili, że to prawdziwe. Według mnie, chyba nie... Zdobią nasz pokój i czekają na rozwinięcie się tych ogrodowych.



A XVII Triada Teatralna przeszła już do historii i artystycznie oraz organizacyjnie wypadła znakomicie. Pracownicy domu kultury spisali się na medal, a zespoły pokazały dobre i na poziomie przedstawienia. Wybitne okazały się Gwiazdy: Jacek Zawadzki ze swoim nowym monodramem zaczarował widownię na długo, Rodzina Hałasów w jurcie pokazał znakomite muzyczne przedstawienie nawiązujące do patriachalnych tradycji polskiej wsi, perfekcyjnie tańcząca młodzież z zespołu ludowego "Izvoras" z Mołdawii, a zespół pieśni ludowych "Pavet'e" z Woroneża w Rosji zaśpiewał magiczy koncert. Trudno sobie wybrazić zespół ośmioosobowy śpiewający na 6 głosów i w taki sposób, że my wiemy o czym śpiewają i dla kogo śpiewają. Ach, szkoda, że tak rzadko możemy w Dębnie gościć kawałek artystycznego świata. Na Triadzie odbyła się też prapremiera mojego najnowszego przedstawienia, opartego na pieśniach dziadowskich - "O sierotkach". Udana, wzruszająca premiera, która wlała we mnie trochę nadziei, że jeszcze w tym roku może będę miał z kim pracować i co pokazywać. Chociaż nie jestem tego pewien na 100 %, ponieważ po premierze nikt z moich aktorów nie uścisnął mi nawet ręki w podzięce za tak udane przedstawienie. Może nie mieli za co dziękować? Najwięcej radości tego lata sprawili mi jednak Rosjanie z Woroneża, z którymi nie mogliśmy się przez tydzień nagadać. Snują jakieś plany, żebyśmy się spotkali ponownie, np. w Woroneżu, w przyszłym roku, ale z czym ja do nich pojadę? Z bibułkami, które bardzo im się podobają? Tak się żegnaliśmy w Cychrach:



Teraz pora na urlop. Chcemy pojechać do Beskidu Żywieckiego, a przy okazji załapać się na Tydzień Kultury Beskidzkiej. Czy zdołamy się tam wybrać?



czwartek, 30 maja 2013

Dzieje się...

... dużo! Niekoniecznie jest z czego się cieszyć, ale ręka już coraz sprawniejsza i to w tej chwili jest najważniejsze. Od 6 czerwca mam rehabilitację, a na razie ćwiczę ją po swojemu, czyli według zaleceń ortopedy. A teraz po kolei:
  • rękodzieło ograniczyłem do zrobienia wielu kartek z okazji Dnia Matki, Dnia Ojca, a nawet dwie z okazji Dnia Dziecka. Czy się podobały? Oby "tak", bo włożyłem w nie nie tylko jednoręki wysiłek, ale i całe serce. Oto kilka z nich:




  • wypełniłem wreszcie zobowiązanie wobec Biblioteki Publicznej w Lipianach, w której przeprowadziłem warsztaty teatralne dla dzieci, w ramach Działań aktywizujących Lidera Pojezierza. Dzieci było 12, w wieku 11-12 lat, ale dawno mi się tak dobrze i tak skutecznie nie pracowało. Program zrealizowałem cały, a nawet zrobiliśmy szkielet krótkiego przedstawienia opartego na wierszach J. Brzechwy. Mam nadzieję, że panie organizatorki pociągną tę grupę i usłyszę o niej na jakimś przeglądzie. Na koniec ustawiliśmy się do pamiątkowego zdjęcia. Wspomnę, że bardzo mi pomógł w zajęciach Benek, któremu ogromnie dziękuję.


  • zaproszno mnie do jurorowania w Lubuskiej Gali Teatralnej, która odbyła się w Międzyrzeczu. Ocenialiśmy 11 zespołów gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Miałem okazję przekonać się jak taki przegląd działa w lubuskim i oprócz miłych wspomnień z okresu przynależności naszej do województwa gorzowskiego w odległych czasach, doświadczyłem pełnego szacunku organizatorów dla zmagań tych dzieci, które oprócz tytułu Laureata odbierały nagrody rzeczowe, pieniężne oraz pamiątki w postaci słoików z ocenami innych uczestników, tudzież cukierki dla całego zespołu. Uczestnicy byli od początku do końca na przeglądzie, mieli zapewniony posiłek oraz profesjonalną obsługę techniczną. Tylko pozazdrościć takiej organizacji i takich animatorów, do których należy, znakomita w swoim fachu, Paulina Solska z RCK w Zielonej Górze. Poziom nie był nadzwyczajny, ale z przyjemnością oglądało się wszystkie spektakle, w których zdarzały się aktorskie perły, jak np. Królowa Matka w "Księżniczce na grochu". Marzy mi się, by powtórzyć tę przygodę jeszcze z raz.
  • zacząłem z moim KOD-em robić nowy spektakl w nadziei, że pokażemy go w Schwedt 12 czerwca, a potem na tegorocznej Triadzie. Znalazłem dziadowską pieśń "O sierotkach", wymyśliłem formę i zaproponowałem moim wiernym aktorom szybką realizację. Małgosia, Sara, Kinga i Monika, a także Benek i Nikodem przyjęli propozycję i w ekspresowym tempie wymyśliliśmy instrumenty, kostiumy, ruch, a także przyjęliśmy zasadę, że choćby się paliło i waliło musimy na Triadzie, jako gospodarze, pokazać choćby krótką etiudę. W poniedziałek, 27 maja, Monika powiedziała Małgosi przez telefon, że nie będzie przychodziła na próby, bo ma 5 zagrożeń i mama każe się jej uczyć, by zlikwidować te zagrożenia. Atmosfera na próbie była gorzej niż wisielcza. Zadawałem pytanie: jakie widzicie rozwiązanie? Do środy musimy albo znależć kogoś na miejsce Moniki, albo w piątkę zrobić "coś", albo się rozejść... To już piąty w tym roku spektakl, który padł, bo młodzieży już się nie chciało przychodzić na zajęcia i uczyć czegoś na pamięć. We wtorek, Nikodem przez telefon oznajmił mi, że znalazł dziewczynę, a Benek - że znalazł chłopaka. W środę ruszyliśmy z kopyta w siódemkę. Czy te dwie osoby przyjdą na następną próbę - już w nic nie wierzę!
  • 28 maja, w barze "Oczko", pożegnałem się z moimi bibułkarkami. Pań przyszło sześć, wręczyłem im Certyfikaty ukończenia warsztatów, czekoladę, a potem jedliśmy, rozmawialiśmy i delektowaliśmy się lodami. Planów było co niemiara, deklarowania się, że będziemy jeździć na różne imprezy z naszymi pracami, a najważniejsze, że panie nadal chcą się spotykać przy bibule. Niestety, nie chcę już prowadzić zajęć za darmo czy bez finansowego wsparcia instytucji, która obiecywała mi, że w 2012 roku powoła sekcję bibułkarstwa i plecionkarstwa, w której mnie zatrudni. Skończyło się na obietnicy... Szkoda.